Pierwsze ćwierćfinały Ligi Mistrzów to była reklama tych rozgrywek na najwyższym poziomie. Padło w nich aż 18 bramek i każdy zespół zachował szanse na awans do najlepszej czwórki. Po szczegóły zapraszamy poniżej.
Wielkie emocje w ćwierćfinale Ligi Mistrzów Arsenal – Bayern Monachium
Arsenal Londyn – Bayern Monachium – pojedynek drużyn znajdujących się aktualnie na dwóch zupełnie różnych piłkarskich biegunach. Londyńczycy „w gazie” z szansami nie tylko na zwycięstwo w LM, ale także końcowy triumf w Premier League. Z kolei dla Bayernu dwumecz z Arsenalem jest ostatnią deską ratunku na zdobycie jakiegokolwiek trofeum. Na mistrzostwo Niemiec Bawarczycy nie mają już praktycznie szans.
Zarówno fani przybyli na Emirates Stadium, jak i podopieczni Mikela Artety podeszli do pierwszego meczu ćwierćfinałowego Champions League jak do piłkarskiego święta. W poczynaniach „Kanonierów” na boisku nie było widać presji spowodowanej klasą przeciwnika lub rangą spotkania. Wręcz przeciwnie, widać było mobilizację i pewność siebie. Właśnie te dwa elementy spowodowały, że Arsenal szybko, bo już w 12. minucie wyszedł na prowadzenie. Stało się tak za sprawą najlepszego strzelca ekipy z północnego Londynu w tym sezonie, Bukayo Saki. Radość angielskich fanów trwała jednak zaledwie sześć minut. W 18. minucie do wyrównania doprowadził Serge Gnabry po zagraniu Leona Goretzki. Wyrównujący gol dodał wiatru w żagle ekipie Bayernu, która postanowiła pójść za ciosem. W 32. minucie niespodziewanie na solową akcję zdecydował się Leroy Sane. Zawodnik Bayernu z łatwością mijał kolejnych graczy Arsenalu. Zatrzymał go dopiero William Saliba, jak się okazało nieprzepisowo. Sędzia podyktował rzut karny, który na bramkę zamienił Harry Kane. Dzięki temu Bayern niespodziewanie prowadził do przerwy w Londynie.
„Panowie, nie tak to miało wyglądać w naszym wykonaniu”. Takie stwierdzenie mogli usłyszeć w przerwie gracze Arsenalu od trenera Mikela Artety. Zaraz po wznowieniu gry w drugiej połowie ruszyli do odrabiania strat. Ich akcje ofensywne z każdą minutą były coraz groźniejsze. W 66. minucie Mikel Arteta wpuścił na boisko między innymi Leandro Trossarda. Wystarczyło dziesięć minut od wejścia na boisko, aby Belg odwdzięczył się trenerowi w najlepszy możliwy sposób – golem na 2:2. W doliczonym czasie gry piłkę meczową na wygraną po stronie Bayernu miał Kingsley Coman. Piłka po jego strzale uderzyła w słupek i mecz zakończył się remisem 2:2.
Jak wypadł Real Madryt?
Na końcowe rozstrzygnięcia w tegorocznej edycji Champions League przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać. Jeśli chodzi o kandydata do meczu sezonu LM to jest nim z pewnością starcie Realu Madryt z Manchesterem City. Kibice zgromadzeni na Santiago Bernabeu mieli prawo czuć się jak na rollercoasterze. Niektórzy mogli nie zdążyć zająć swoich miejsc na trybunach, a na tablicy wyników było już 1:0 dla Man. City. Piłka po strzale Bernardo Silvy z rzutu wolnego zmyliła Łunina i wpadła do siatki Realu. W 12. minucie szczęście dopisało Realowi. Ruben Dias okazał się być pechowym zdobywcą samobójczego gola. Po tym wydarzeniu Real Madryt poszedł za ciosem – po kolejnych 120 sekundach był już na prowadzeniu za sprawą Rodrygo. Po tym szalonym kwadransie gra nieco się uspokoiła i na przerwę „Królewscy” schodzili z jednobramkowym prowadzeniem.
Po przerwie Manchester City znalazł się w nietypowej dla siebie sytuacji – musiał gonić wynik. Mowa motywacyjna zastosowana w przerwie przez Pepa Guardiolę podziałała. „Obywatele” niemal od razu zabrali się za odrabianie strat. Najpierw dogonili rywala po pięknej bramce Phila Fodena, a następnie Josko Gvardiol strzałem z dystansu zapewnił im prowadzenie. Koniec emocji w tym meczu? Nic z tych rzeczy. Na jedenaście minut przed końcem fenomenalny strzał Fede Valverde wprawił w zachwyt całe Santiago Bernabeu i widzów przed telewizorami. Taki wynik sprawia, że kwestia awansu do najlepszej czwórki LM pozostaje otwarta.
Atletico Madryt z szansami na awans
Stadion Wanda Metropolitano pozostaje niezdobytą twierdzą w tym sezonie Ligi Mistrzów. Do grona zespołów, którym ta sztuka się nie udała w środowy wieczór dołączyła Borussia Dortmund. Pierwsza połowa jednego z dwóch środowych ćwierćfinałów Ligi Mistrzów pomiędzy Atletico Madryt i właśnie Dortmundem należała zdecydowanie do Rojiblancos. Ekipa Atletico szybko objęła prowadzenie za sprawą Rodrigo de Paula. Po nieco ponad dwóch kwadransach publika zgromadzona na trybunach Wanda Metropolitano znów miała powody do radości. Tym razem na listę strzelców wpisał się aktywny od początku meczu Samuel Lino.
W drugiej połowie Atletico Madryt kontynuowało napór na bramkę BVB chcąc „zamknąć” mecz. Szkoleniowiec Dortmundu Edin Terzić chciał dać impuls swojej drużynie i wpuścił na boisko Juliana Brandta, a następnie w 60. minucie Sebastiana Hallera. I to właśnie Haller zdobył kontaktową bramkę i sprawił, że za tydzień w rewanżu na Signal Iduna Park będziemy mieli ciąg dalszy emocji.
PSG zagrało otwarty futbol z Barceloną
Nie bez powodu tuż po losowaniu ćwierćfinałów Ligi Mistrzów mianem hitów tej fazy rozgrywek okrzyknięto pojedynki Realu z Man City i PSG z Barceloną. Tak jak we wtorkowym meczu na Bernabeu, tak i dzień później na Parc des Princes emocji było tyle, że spokojnie można byłoby nimi obdzielić kilka spotkań. Pierwsze dwadzieścia minut pierwszej połowy to inicjatywa po stronie PSG. Paryżanie raz po raz niepokoili defensywę Barcelony. „Blaugrana” przetrwała napór gospodarzy i liczyła na kontry. Jedna z nich tuż przed przerwa dała gola do szatni Barcelonie. Na listę strzelców po raz pierwszy w tym spotkaniu wpisał się Raphinha. Jak się okazało był to dopiero wstęp do wielkich emocji w drugiej połowie.
Po przerwie w ciągu sześciu minut FC Barcelona doznała szoku. Najpierw w 48. minucie do wyrównania doprowadził Ousmane Dembele. Po kolejnych 180 sekundach PSG już było na prowadzeniu. Sposób na pokonanie Marca Andre ter Stegena znalazł Vitinha. Widząc co się dzieje Xavi Hernandez dał swojemu zespołowi impuls z ławki – na boisko weszli m.in. Pedri i Andreas Christensen. Temu pierwszemu wystarczyła minuta od wejścia na boisko, aby popisać się piękną asystą. Podanie wykorzystał po raz drugi w tym meczu Raphinha. To nie był jednak koniec emocji w środowy wieczór na Parc des Princes. Bohaterem Barcy okazał się Andreas Christiansen. Duńczyk odnalazł się w polu karnym po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Ilkaya Gundogana i zapewnił zwycięstwo swojemu zespołowi.